środa, 31 marca 2010

97. Po co nam Bydgoszcz?

Na karkołomny pomysł wpadł Roman Kołakowski, gdy w walce o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury dla Torunia postanowił wykorzystać wsparcie Bydgoszczy. Zawrzało, jakby ktoś włożył kij w mrowisko. Mamy co prawda takie wspólne inicjatywy kulturalne obu miast jak „Harmonica Bridge” czy „Plateaux Festival”, ale to wcale nie oznacza, że dzięki temu uda się spoić kulturalnie dwa żywioły. I tu pojawia się zasadnicze pytanie. Czy rzeczywiście trzeba je łączyć?
W przypadku współpracy Torunia z miastami regionu mamy bowiem zupełnie inną sytuację od tej, do której doszło przy okazji przyznania tytuł ESK 2010 Zagłębiu Ruhry. Tutaj nikt nie mówi o bezwzględnie ścisłym związku, ale wzajemnym wsparciu i możliwości zaprezentowania się przy tej okazji na europejskiej arenie. Teoretycznie pozostałe miasta powinny więc same ustawiać się w kolejce, aby z tego skorzystać. Jaki wniosek?
Krzyki bydgoskich działaczy o wydzieraniu imprez to zatem nic innego jak głosy lokalnych populistów zapatrzonych krótkowzrocznie na własne podwórku. Dziwi tylko, że do tej pory Roman Kołakowski nie pofatygował się, aby podjąć dialog z bydgoskim środowiskiem. Wcześniej nie popisał się przy okazji konfliktu o klub eNeRDe, teraz zaniedbał rozwój własnej inicjatywy. Wstyd. Po coś chyba został wybrany dyrektorem programowym ESK...

1 komentarz:

  1. A ja próbuje sobie przypomnieć, ileż to razy skorzystał Toruń na współpracy z Bydgoszczą? hmmm i jakoś nie pamiętam takowych sytuacji. Stale tylko słyszę jaka ta Bydgoszcz pokrzywdzona i co należy odebrać wsi zwanej Toruniem na rzecz metropolii bydgoskiej. Prywatnie mieszkańcy obu miast lubią się. Ale tam gdzie gra rolę polityka nigdy nie będzie spokoju. Zwłaszcza przed wyborami. Lepiej zrobić coś samemu, niż mają za miedzą nam to wypominać całymi latami. A metropolia B-T zrobi się sama. Bez pomocy panów działaczy miejskich i polityków.

    OdpowiedzUsuń